piątek, 29 marca 2024

Kultura i rozrywka

  • 6 komentarzy
  • 10730 wyświetleń

Grajewski dixieland

Antoni Czajkowski
Felieton nr 18 z cyklu "Okruchy wspomnień"

 

Grajewski dixieland

   Kto dzisiaj w Grajewie o tym wie lub pamięta, że w latach 1970 - 1972 grajewscy, jazzowi artyści - amatorzy brylowali w Polsce zdobywając czołowe wyróżnienia i nagrody, grając dixieland, blues i ragtime. Tak było. Powstała wtedy grupa uprawiająca jazz tradycyjny w klasycznym składzie instrumentalnym czyli z sekcją rytmiczna obejmującą perkusję, tubę (helikon), fortepian i banjo oraz sekcję melodyczną tj. trąbka, puzon i klarnet. Zespół zawiązał się pod koniec lat 60-tych na bazie muzyków restauracyjnych i przyjął nazwę „Ragtime Septet” (na krótko „Helikon”). Siedzibą zespołu i miejscem prób była świetlica Budowlanej Spółdzielni Pracy usytuowana obok parku na ul. Strażackiej od strony kolei. BSP chętnie zespół przygarnęła i łożyła na jego rozwój artystyczny. Dzisiaj to brzmi jak bajka ale siermiężny socjalizm sprzyjał kulturze promując jej rożne formy zarówno w państwowych jak i w spółdzielczych zakładach pracy. Grupa szybko zdobyła czołową pozycję w województwie białostockim a następnie sięgnęła po laury krajowe. Zaczęło się od wyróżnienia na Wojewódzkim Przeglądzie Zespołów Amatorskich na początku 1970 roku, po którym sypnęły się zaproszenia na imprezy ogólnopolskie. Później na Krajowym Przeglądzie Spółdzielczości Pracy w Białymstoku „Ragtime Septet” zdobył III Nagrodę. Następnie, w roku 1971, obok rock’n rollowych „Diamentów” działających przy ZPP „Fasty”, reprezentował województwo na Krajowym Festiwalu Piosenkarzy i Zespołów Amatorskich w Jeleniej Górze. Powrócił stamtąd z II Nagrodą. Poziom artystyczny i sukcesy krajowe grupy zostały uhonorowane zakwalifikowaniem się w marcu 1972 roku na znany w Europie Festiwal „Jazz nad Odrą” we Wrocławiu. Grajewianie wystąpili na imprezie obok innych, nowych wtedy na scenie krajowej grup jak „Laboratorium” z Krakowa, „Vistula River Brass Band” z Warszawy czy „Sami swoi”. Zostali dostrzeżeni i wyróżnieni przez krytyków, dziennikarzy i telewizję. Szczytowym osiągnięciem rozwoju artystycznego dixielandu z Grajewa był ponowny udział w jeleniogórskim Festiwalu na jesieni 1972 roku i zdobycie na nim Grand Prix. To był największy sukces grupy. Wyjazd na tę imprezę i nasze przeżycia  opisałem w 1985 roku w formie zbeletryzowanego eseju na konkurs literacki ogłoszony przez Wojewódzki Dom Kultury w Białymstoku. Opowiadanie zdobyło II Nagrodę i zostało wydrukowane w Biuletynie - dwumiesięczniku WDK „Dyskusja” nr 4/7/85. Poniżej poprawiony i uzupełniony przedruk z Biuletynu. Wracam w nim do czasów sprzed ponad czterdziestu lat i trudno jest mi nadal uniknąć osobistych wzruszeń. Dla mnie są to wciąż niedawne, niezwykle cenne wspomnienia. Oto klimat tamtej epoki, naszych emocji i sylwetki kilku Grajewian, moich wspaniałych artystów - kolegów.

 

RAGTIME SEPTET

        Mikrobus białostockiego Orbisu miękko pokonywał nierówności szosy. Siedząc obok kierowcy sennym wzrokiem śledziłem wpadające pod koła pasy osi jezdni. Dopiero minęliśmy Warszawę a jeszcze kawał drogi przed nami. Późnym wieczorem będziemy na miejscu. Moją chęć do drzemki przerywały dobiegające z tylnych siedzeń wybuchy śmiechu. Zaczęło się gdy mijaliśmy dużą stacje transformatorową przy Stawiskach. Usłyszeliśmy nieco tajemniczy, lekko kpiący szept:

Wiecie co to jest?... ???... Rozlewnia prądu!

Kiedy jedzie się na taką imprezę niewiele trzeba do śmiechu. Wszyscy skupili swoją uwagę na Mecenasa, który swoim zwyczajem zaczął dowcipkować.

W oknach naszej nysy umieściliśmy duże napisy „Ragtime Septet” z nazwą kapeli. „Ragtime Septet” brzmiało poważnie, dumnie, no i obiecująco. Na razie idzie nam zupełnie dobrze. Gramy to co lubimy najbardziej – jazz tradycyjny. Inna muzyka zeszła na bok.

Dobrze się stało, że splotem rożnych przypadków, w tak niedużym mieście zebrała się siódemka ludzi mających ochotę grać coś zupełnie innego niż „Czerwono - Czarni” czy „Czerwone ­- Gitary”. Siódemka czyli septet, więc trąbka, klarnet, puzon i sekcja rytmiczna tj. banjo, fortepian, perkusja i u nas tuba w miejsce kontrabasu. Klasyczny skład ragtimowy. Dobrała się wzajemnie grupa siedmiu „chłopów” i postanowiła czuć to samo… Jak jeden!…I czuje!

   W tym składzie jako kapela jazzowa tak na serio zaczęliśmy ćwiczyć od stycznia 1970 roku. Siedzę w tym mikrobusie i dumam, że jeszcze trochę i miną dwa lata naszej solidnej harówy. Septet się nie rozleciał i nikt ze składu nie ubył. A większość żonata, dzieciata i ma swoje rożne obowiązki…

     Kazik Glinka to autentyczny Kurp prosto z Myszyńca. Tam się uczył na trąbce w Ognisku Muzycznym ale nie w głowie był mu bogaty folklor ziemi kurpiowskiej. Trafił do jednostki wojskowej w Ełku. Tam grał w kasynie do tańca a po powrocie trafił na Danusię, ładną blondynkę, mieszkanką naszego miasta i tu już pozostał. Nazywaliśmy go „pierwszą trąbą zespołu”, za co się początkowo obrażał niesłusznie dopatrując się złośliwości. Krępy i słusznego wzrostu wkrótce rzeczywiście wyrósł na pierwszoplanowego członka kapeli i przestał się dąsać. Kazik fascynował się Louisem Armstrongiem i Henrykiem Majewskim. Często słuchał „Old Timersów”. Jego dłonie trzymające trąbka nie przypominały zupełnie rąk hydraulika. Do dziś nie wiem w jaki sposób, tak ciężko nimi codziennie pracując, chronił je od skaleczeń.

     Jurek Ciukała przyjechał z Ełku gdzie skończył Zasadniczą Szkołę Zawodową w specjalności krawieckiej. W szkolnej orkiestrze mandolinowej, zdaje się że pod okiem Tośka Pierczyka, zasiadł po raz pierwszy za perkusją. Więcej o tym instrumencie dowiedział się, tak jak i Glinka, w ełckiej jednostce wojskowej. Tam w kasynie też grał jak potrafił do tańca. Zaprawionej swingiem samby nauczył się z nudów od jakiegoś perkusisty z Warszawy, gdy los zetknął ich razem podczas wspólnego „kiblowania” za regulaminowe przewinienie. Tą sambą Jurek przedstawił nam się jak utalentowany drummer na jednym z dancingów w „Mimozie”. Wtedy obaj z Jankiem postanowiliśmy spróbować zatrzymać go w środowisku. Jurek okazał się chyba najbardziej pracowitym członkiem zespołu. Poza próbami ćwiczył jeszcze indywidualnie po 3-4 godziny kilka razy w tygodniu. Blondynek, niewielkiego wzrostu, nosił zawsze ciemne okulary. Ktoś powiedział o nim Mały…

   Mecenasem zwaliśmy Tadka Zawistowskiego wcale nie dlatego, że był od nas kilka lat starszy. Tadeusz nauczył się grać na puzonie, gdzie? Oczywiście, że w wojsku. Na co dzień pracował jako urzędnik – kontroler w pionie spółdzielczym „Społem”. Miał swój trochę arbitralny sposób bycia. Łagodził spory zjednując do siebie szacunek i sympatię. Umiał cementować nasza grupkę. Chyba Janek nazwał go Mecenasem i to przylgnęło do niego na zawsze.

   Florek Czaplicki pochodził ze znanej muzycznej rodziny. Był najmniejszy wzrostem ale grał na największym instrumencie. Pobierał niegdyś prywatne lekcje na trąbce, grał jakiś czas w lokalach Ełku i Augustowa aż w końcu wrócił w rodzinne strony. Jego rodzice mieli w Kacprowie gospodarstwo. Jako jedyny z braci zdecydował się tam pozostać. Florek czyta nuty dobrze, a że grał w przeszłości w orkiestrze dętej…w wojsku…a jakże… toteż nie miał większych problemów z przejściem na tubę.

   A Janek? Janek Zalewski to rodowity Szczuczyniak. Edukację muzyczną otrzymał w białostockim.... Technikum Mechanicznym. Grał tam u znanego kapelmistrza Władysława Łomasko. Tylko on jeden z przebranej grupy „wstępniaków” wytrzymał z wymagającym dyrygentem i nauczycielem w jednej osobie. Ćwiczył pod jego kierunkiem całe pięć lat, aż do matury. Dzięki temu opanował przyzwoicie klarnet i saksofon. Janek nieźle improwizował. Swingowanie miał we krwi. Raczej nie mam wątpliwości, że ma absolutny słuch muzyczny.

   Z przekonaniem do jazzu tradycyjnego najprawdziwsze kłopoty mieliśmy z Ratajem – Tadkiem Skarżyńskim. Tadeusz skończył ełcką szkołę muzyczną, grał muzykę rozrywkową na fortepianie i nieźle opanował gitarę elektryczną. Najmłodszy z nas wszystkich namiętnie uprawiał big beat, nie wierzył w jazz ani w to, że granie na banjo może być fascynujące. Początkowo nie chciał brać tego instrumentu do ręki. Wkrótce wypożyczyliśmy specjalnie dla niego od Florkowego brata z Piszu autentycznego „Premiera”. Tadek instrument w końcu poczuł i przestał marudzić. Do dziś nie wiem skąd się wzięła ksywa Rataj. Może dlatego, że był długo zawzięty i uparty jak chłop na tę gitarę?

    …Dwa lata prób…W Białymstoku nie ma takiej kapeli a u nas powstała,... w tak małym środowisku… A dlaczego niby nie? Z sąsiednich powiatowych miast nasze było inne w muzyce. Jak sięgam pamięcią po wojnie znany był „jazz band” Perzanowskiego, zespół duży i tylko na lepszych zabawach grający. Szanowali się. Później na dancingach blues albo swing słyszało się bardzo często. Rokrocznie w czasie wakacji zjeżdżali tu do Grajewa, do swoich rodzinnych domów koledzy – uczniowie średnich szkół w tym i muzycznych, później studenci PWSM. Było ich kilku… czterech,… pięciu? Wszyscy mieli smykałkę do muzyki rozrywkowej, do jazzu jeszcze bardziej. Naładowani środowiskiem, w którym obracali się przez większą część roku, chętnie demonstrowali swoje umiejętności. Tak kształtuje się gust, smak artystyczny i rodzi się tradycja.

    …Wacek Oksieniuk, zaprzyjaźniony z nami kierowca, który nie po raz pierwszy nas wiezie. odwraca się:

Chłopaki uwaga! Teraz dwie ważne wioski! Nie przegapić!

Mijamy miejscowość z niewiele mówiącą nazwą…

Próba! – wpatrujemy się w białą tablicę z nazwą. – Próba?...Jaka próba?... – Ale po kilku minutach…

Co???...Tumidaj!!! – Samczy rechot na moment usunął zmęczenie długą jazdą. Powoli zapadał zmierzch. Za oknami naszej nysy migoczą barwne neony dużego miasta. Po lewej na moment okazały gmach. To dworzec kolejowy. Jesteśmy w centrum Wrocławia. Jeszcze około 100 km i koniec podróży. Za miastem większość ponownie ucięła drzemkę a mnie znowu zebrało się na refleksje.

 

                                             c.d.n. Antoni Czajkowski

 

Komentarze (6)

Wspaniałe te panie Tolku wspomnienia, a cóż to za przystojny chłopak na drugim zdjęciu w środku, pozdrawiam Pana i tego nieznajomego, czekam na więcej.

Ze wspominanych przez Tolka jazzmanów znałem jedynie Tadeusza Skarżyńskiego. Nigdy mnie jazz nie interesował. Ale co innego lubić ten rodzaj muzyki (jednak muzyki!) lub go nie lubić, a co innego czytać wspomnieniowe teksty Czajkowskiego. To jest dopiero poezja!!!

Ale fani goście. Ziomy.

Cóż to za przystojny facet na drugim zdjęciu w środku Panie Tolku, pozdrawiam

A tyle razy u Florka bylem i nic nie wiedziałem. Nadal mieszka w Kacprowie

Pozdrawiam mojego Prof z Liceum. Moze by tak jakies piwo na poczatku wrzesnia , bo bede w Rajgrodzie??

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.