wtorek, 16 kwietnia 2024

Warto przeczytać

Prowincja idzie do szkoły

Gdy rozpoczynały się zmiany w oświacie podkreślano, że przeprowadza się je przede wszystkim z myślą o uczniach ze szkół prowincjonalnych, z których zaledwie kilka procent podejmuje studia. W dużych miastach reforma właściwie zaczęła się wcześniej i to bez odgórnych zarządzeń: nauczyciele, jeśli tylko tego chcą, mogą łatwo wprowadzać zmiany, tzw. programy autorskie stosuje się od kilku lat, istnieją szkoły prywatne i publiczne. A co reforma daje dzieciom z takich prowincji? Czy faktycznie nowa szkoła da im „wędkę”, lepiej przygotuje do życia w gospodarce rynkowej? Kluczem do reformy jest gimnazjum. Ono jest ważne zarówno dla dzieci z miasta, jak i ze wsi. Jeżeli gimnazjum – traktowane jako przedłużenie szkoły podstawowej – będzie tylko czasem „wegetacji” ucznia, to można byłoby powiedzieć, że nie zostały przeprowadzone żadne zmian w oświacie. Porządne gimnazjum ułatwia start do szkoły średniej, a później na studia. Gromadzi dobrych nauczycieli, a na pewno nie gorszych od tych ze szkoły podstawowej, ma wyposażone sale lekcyjne i laboratoria. Taki przynajmniej jest model, bo chyba wszystkim wiadomo, że rzeczywistość daleko od niego odbiega. Nie zapominajmy o mentalności ludzkiej. Żeby się zmieniła, trzeba czekać nawet dwa pokolenia. Każdemu z nas z łatwością przychodzi ocenianie reformy, mimo tego, że tak na dobre jeszcze nie zaczęła „pokazywać” swoich efektów. Zadając sobie często pytanie czy reforma zwiększa szansę dzieci z prowincji powinniśmy zapytać też, co chcemy osiągnąć poprzez zmieniony system kształcenia? Mogło pozostać tak jak do tej pory, można było godzić się, że znaczna część młodzieży wiejskiej poprzestaje na szkole podstawowej lub kształceniu zawodowym, a potem nie umie i nie może znaleźć pracy.
Coraz częściej młodzież ze środowisk wiejskich i małomiasteczkowych szuka szansy studiowania. Często są to pierwsze dzieci z indeksem w rodzinie. Mam nadzieje, że stereotypy, o których mówiłam wcześniej są już przełamywane, bo ci młodzi ludzie mają motywację do studiowania. Zmiany ludzkiej świadomości są jednymi z najwolniejszych w kulturze.
Polska jest krajem za biednym, by wydawać na edukację tyle, ile trzeba. Część nauczycieli nie jest przygotowana do reformy, podobnie jak część gmin. Gminy nie mają pieniędzy, by sprostać wymogom reformy. Oczywiście, dzieci muszą poznawać świat, komputery, zetknąć się z językiem obcym i nie mogą się obracać tylko w środowisku swej wsi. Ale to pozostanie fikcją, jeśli tych dzieci z powodu nieprzejezdności dróg nie będzie można dowieźć na lekcje przez kilka dni z rzędu, albo jeśli z tych samych powodów będą się stale spóźniać.
Przymus edukacyjny powinien obowiązywać do osiągnięcia pełnego średniego wykształcenia, z przyspieszeniem o rok inicjacji szkolnej, w wieku 6 lat. Trzeba wymusić osiągnięcie takiego wykształcenia na tej części społeczeństwa, która jest zdolna do myślenia abstrakcyjnego. W różnych środowiskach są ludzie, którzy albo nigdy nie skończą szkoły średniej, albo potrzebują na to więcej czasu. Reszta jest w stanie sprostać wymogom. Reforma wprowadziła trzy szczeble kształcenia i wprowadzi narzędzia pomiaru jakości, wymuszając wzrost poziomu szkół. Sprawdzian kompetencyjny, który jest przeprowadzany we wszystkich szkołach, zagrozi słabym nauczycielom i złym dyrektorom. Ale nas chyba nie powinno to martwić. Tyle że skutki będą widoczne dopiero za kilka lat. Według badań 70 proc. społeczeństwa jest przeciwne posyłaniu do szkół sześciolatków. Ale gdyby się z tym zgodzić, należałoby uznać, że genetycznie jesteśmy gorzej skonstruowani niż reszta Europy.
Tak, szkoła oddalona od miejsca zamieszkania wyrywa dziecko z jego środowiska i poddaje stresowi, konfrontując z dziećmi z innych środowisk. Ale nie można tego traktować jako zarzutu. Odpowiedzią na to jest proces wychowawczy, który tak czy inaczej narzuca dziecku pewne sposoby zachowania, czegoś uczy, do czegoś wdraża. Musimy oderwać się od dzisiejszej biedy, od faktu, że w tysiącach miejsc jest źle i popatrzeć jak powinno być za kilkanaście lat. To ważniejsze. Zapewne są dzieci, dla których największym szczęściem byłaby w przyszłości posada robotnika, przyciskającego jeden guzik na maszynie. Czy więc skażemy Polaków na bycie kolonią dla reszty Europy, czy stworzymy szansę, dzięki której następne pokolenia sprostają konkurencji na rynku pracy?
W obecnym systemie na studia bezpłatne na uczelniach państwowych dostają się nieliczni, wybrani po egzaminach konkursowych, które preferują młodzież z dużych miast, po dobrych szkołach i z rodzin inteligenckich, gdzie inwestuje się od małego w wykształcenie. Przy 5-10 osobach na jedno miejsce młody człowiek z miasta ma większe szanse. Jest lepiej przygotowany od kolegów z prowincji, z których według statystyk indeks otrzymuje 10 procent. Supertalenty z prowincji przebiją się przez ten system, ale dla większości jest on nie do przejścia, bo na wsi brakuje dobrego liceum z pracownią komputerową i niewielu stać na korepetycje. Jeśli ktoś mieszka w mieście akademickim, to niejako automatycznie ma korzystniejszą sytuację materialną od studentów zmuszonych do zmiany miejsca zamieszkania. Koszt pobytu w oderwaniu od domu jest większy. Chyba wkładam kij w mrowisko... zastanawiając się czy jeśli młodzież ze wsi i mołomiasteczkowych środowisk nawet dostanie się na studia, to mają równy start. Wszelkie statystyki, które podają nam różne źródła są bardzo optymistyczne, ale uważam, że jest inaczej, bo np. w Warszawie dzieci od urodzenia przygotowuje się do tego, że pójdą na studia. Uczą się nie jednego, ale dwóch-trzech języków. W czasie studiów podejmują pracę w dobrej firmie, bo ich kierunki (zarządzanie, ekonomia) umożliwiają im to tak, jak kilka lat wcześniej poznanie języków ułatwiło zdobycie indeksu. Znowu więc mamy sytuację miasteczek, które gonią miasta. A one się oddalają: w dużym mieście jest możliwość wyjazdu na stypendia zagraniczne i świadomość, że trzeba ciągle podwyższać swoje kompetencje.
Jednak jakieś efekty będą widoczne po paru latach, ale w edukacji na efekty trzeba czasu. Właściwie dopiero za wiele lat będzie można ocenić czy to, co „zrobiła” reforma przyniosło oczekiwane rezultaty.
Zgadzam się natomiast z tym, iż wzrosła świadomość obywatelska: zaczęły się dyskusje, najbiedniejsze środowiska zainteresowały się dialogiem z władzą. Okazało się, że obie strony nie bardzo są do tego przygotowane, ale próbują czegoś się o sobie nauczyć.
Wszyscy by chcieli, żeby tak było, jak zapowiadano...

Verbatim

Komentarze (0)

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.